- Informacje
- Opisy z książek i gier
Dane z książek Sapkowskiego[]
Mężczyzna spojrzał na niego badawczo. Miał ciemne, wilgotne, jakby załzawione oczy, ostry nos i nieładne, wąskie wargi.
– Rience. On był czarodziejem, prawda?
– Tak. Ale niezbyt wprawnym.
(...) – Może cię zainteresuje, że to był Nilfgaardczyk. (...) Wypytując mnie, użył określeń „bitwa o Cintrę”, „zdobywanie miasta”, czy coś w tym duchu. Nigdy nie słyszałem, by ktoś tak nazywał te wydarzenia. Dla nas to zawsze była rzeź. Rzeź Cintry. Nikt nie mówi inaczej.
Otóż szlachcic to jest, podobnież, wyszczekany jak kanclerz, niebiedny i nieskąpy, każący się nazywać Rience, czy jakoś tak. Na lewym policzku ma kraśną plamę, jakby oparzelinę. Znasz takiego?
Bezczelny, pewny siebie pan Rience, któremu nawet nie chce się używać aliasów ani fałszywych imion. Pan Rience, który śmierdzi dymem nilfgaardzkiego komina. I czarodziejem renegatem.
– Czy ten Rience – odezwała się niespodzianie Shani – ma na twarzy bliznę po poparzeniu trzeciego stopnia?
Mężczyzna z twarzą zeszpeconą przez bliznę po oparzeniu przytaknął skinieniem głowy, mrużąc lekko ciemne wilgotne oczy o nieprzyjemnym wyrazie.
– Ten Rience – zaczął Codringher – który tak cię interesuje, to dość tajemnicza postać. Udało mi się ustalić tylko to, że studiował dwa lata w szkole czarodziejów w Ban Ard. Wywalili go stamtąd, przyłapawszy na drobnych kradzieżach. Pod szkołą, jak zwykle, czekali werbownicy z kaedweńskiego wywiadu. Rience dał się zwerbować. Co robił dla wywiadu Kaedwen, nie udało mi się ustalić. Ale odrzuty ze szkoły czarodziejów zwykle szkoli się na morderców. Pasuje?
– Jak ulał. Mów dalej.
– Następna informacja pochodzi z Cintry. Pan Rience siedział tam w lochu. Za rządów królowej Calanthe.
– Za co siedział?
– Wyobraź to sobie, że za długi. Kiblował krótko, bo ktoś go wykupił, spłacając te długi wraz z procentami. Transakcja odbyła się za pośrednictwem banku, z zastrzeżeniem anonimowości dobroczyńcy. Próbowałem wyśledzić, od kogo pochodziły pieniądze, ale dałem za wygraną po czterech kolejnych bankach. Ten, kto wykupił Rience'a, był profesjonałem. I bardzo zależało mu na anonimowości.
Codringher zamilkł, zakasłał ciężko, przykładając chustkę do ust.
– I nagle, tuż po zakończeniu wojny, pan Rience pojawił się w Sodden, w Angrenie i w Brugge – podjął po chwili, ocierając wargi i patrząc na chustkę. – Odmieniony nie do poznania, przynajmniej jeśli chodzi o zachowanie i ilość gotówki, jaką dysponował i jaką szastał. Bo jeżeli chodzi o miano, to bezczelny sukinsyn nie wysilał się – nadal używał imienia Rience. I jako Rience zaczął prowadzić intensywne poszukiwania pewnej osoby, czy raczej osóbki. Odwiedził druidów z angreńskiego Kręgu, tych, którzy opiekowali się wojennymi sierotami. Ciało jednego z druidów odnaleziono po jakimś czasie w pobliskim lesie, zmasakrowane, noszące ślady tortur. Potem Rience pojawił się na Zarzeczu...
Wiem, że Rience to bezwzględny morderca. Wiem, że to arogancki łobuz, nie wysilający się nawet na przybieranie fałszywych imion. Wiem, że pracuje na czyjeś zlecenie. Na czyje, Codringher?
– Na zlecenie jakiegoś czarodzieja. To czarodziej wykupił go wtedy z lochu. Sam mnie informowałeś, a Jaskier to potwierdził, że Rience używa magii. Prawdziwej magii, nie sztuczek, które mógłby znać żak wylany z akademii. Ktoś go zatem wspiera, wyposaża w amulety, prawdopodobnie potajemnie szkoli. Niektórzy z oficjalnie praktykujących magików mają takich sekretnych uczniów i totumfackich do załatwiania nielegalnych lub brudnych spraw. W żargonie czarodziejów coś takiego określa się jako działanie ze smyczy.
– Niektórzy maja go za nilfgaardzkiego szpiega. (...) Uważa tak na przykła Dijkstra, szef wywiadu Redanii. (...) Ale jedno nie wyklucza drugiego. Totumfacki czarodzieja może być jednocześnie nilgaardzkim szpiegiem.
Ciri odsunęła się prędko, posuwając ku drugiemu oknu. Ale przez to drugie wyjrzał człowiek w czarnym stroju. Ten miał oczy ciemne i paskudne, na policzku czerwonawą plamę.
– Widzisz, Rience, ja radziłem Vattierowi de Rideaux, by przypalił ci pięty już wówczas, siedem lat temu, gdy łasiłeś się do cesarskiego wywiadu jak pies, skamląc o łaskę i przywilej bycia zdrajcą i podwójnym agentem. Ponowiłem radę cztery lata temu, gdyś bez mydła właził w rzyć Emhyrowi, pośrednicząc w kontaktach z Vilgefortzem. Gdyś przy okazji polowania na Cintryjkę awansował ze zwykłego małego sprzedawczyka na pierwszego nieledwie rezydenta. Szedłem o zakład z Vattierem, że przypieczony powiesz, komu służysz... Nie, źle mówię. Że wymienisz wszystkich, którym służysz. I wszystkich, których zdradzasz. A wtedy, mówiłem, zobaczysz, zadziwisz się, Vattier, w ilu punktach zgadzają się obie listy.
Wyrzucił obie ręce na lód, próbował uczepić się paznokciami, ale wszystkie już miał zerwane. Rozprostował palce próbując czepiać się zakrwawionej tafli dłońmi i nadgarstkami. (...) Zgrzyt łyżew usłyszeli w ostatnim momencie. (...) Nadjeżdżała samym skrajem kry, mknęła tuż przy krawędzi. Rience wrzasnął. I zachłysnął się gęstą, ołowianą wodą. I zniknął. Na krze, na równiutkim śladzie łyżwy, została krew. I palce. Osiem palców.